10 stycznia 2009

nareszcie zima :)

Długo nie mogła trafić do nas, nie wiem jakie trudności napotkała na swej drodze, lecz nareszcie przyszła i mam nadzieje że zostanie na co najmniej 2 tygodnie jeszcze - Zima!
Maciej zadzwonił do mnie 30.grudnia i oznajmił, że 01. stycznia jedzie w Tatry. Ja mogę dopiero drugiego wieczorem.W piątek wieczorem spotykamy się we Wrocławiu na dworcu, bilety i w pociąg. Zakopane przywitało nas kilkunastostopniowym mrozem. Kupujemy jeszcze trochę żarełka i chwilę później bus wiezie nas na Palenicę Białczańska, stąd to już tylko 2godziny i jesteśmy w Moku. Jest to świetna pora na Tatry gdyż świąteczny łikend dobiega końca i ludzie schodzą w dół, pozostawiając mam puste góry:)
widok z Moka

Śniadanie z widokiem na Mnicha i Mięguszowiecki Szczyt smakuje nieco inaczej niż na nizinach:) Sala wypełnia się ludźmi, zapachem bigosu, wina grzanego i hałasem. To jest czas by opuścić to miejsce i udać się w bardziej komfortowe warunki, a takie są na Czarnym Stawie pod Rysami. Po niespełna godzinie szufluje śnieg z lodu , rozstawiamy nasz domek -przy wbijaniu szpil okazało się że lud jest cieniutki - wystarczyło jedno uderzenie czekanem by woda wypłynęła na wierzch. Pól metrowa warstwa śniegu zadziałała jak kołdra i dlatego mimo 18-sto stopniowego mrozu lód był tak cienki. Ostatecznie domek postawiliśmy na brzegu.
tuśmy dwa dni spędzili

O 17.00 leżymy już w śpiworach i rozmawiamy o jutrzejszym wejściu na Rysy. Koło 11.00 obudziła nas ekipa, która wspinała się na Kazalnice i właśnie wracali do schroniska. Maciej zawsze wstaje wcześniej-musi odwiedzić wucet, a ja jeszcze z łózka oglądam co za oknem się dzieje -chmury, śnieg i wiatr -czyli normalka.
widok z okna

W górę idziemy zupełnie na lekko, w plecaku ląduje butelka wody, chałwa i aparat i czekan, reszta zostaje w namiocie. Przecinamy jezioro i stajemy na piargu, przed nami 916-sto metrowe podejście. Po godzinę zaczynam żałować, że nie upichciliśmy żadnego żarełka- to się dopiero nazywa 'na lekko':) Wcinamy chałwę i znalezionego w plecaku batona. Następny posiłek za jakieś 4 godziny. podejście jest monotonne, jedynym urozmaiceniem jest zmieniający się śnieg z twardego -w którym (jako prowadzący) muszę wybijać stopnie, do puszystego, kopnego który sięga pasa, spowalnia marsz, wysysa siły. Z tym śniegiem to jest jeszcze tak że on lubi czasami zjeżdżać w duł- Lawina- i wtedy może powstać problem! Teraz jest 'dwójka' w pięcio stopniowej skali. Na wysokości Buli na moment zamarłem w bezruchu, po tym jak tuż nade mną na długości 6-7 m. 'pękł' śnieg ( miejscami wiatr nawiał drobniejszego i cięższego śniegu tworząc, na miękkim śniegu twardą pokrywę o słabej przyczepności- i to też lubi zjechać, takie coś właśnie pękło) Żlebem doszliśmy prawie do samego szczytu, jeszcze kilka metrów po skale i jesteśmy na górze.
na Rysach - chyba coś mówiłem:)

Pieruńsko wieje i widoczność słaba, robimy kilka zdjęć i na dół. Zejście to uśmiechy na ustach i rozmowa na temat obiadu:) Sporą cześć pokonujemy dupozjazdem:) Po obiedzie idziemy do schroniska na grzańca. Rano zwijamy namiot i schodzimy do Moka, herbata, chałwa i ruszamy na Szpiglasowa przełęcz. Przed nami idzie parka, na pytanie 'dokąd?' odpowiadają '...do pięciu stawów'. Do Doliny za Mnichem szlak był trochę przetarty więc szło dobrze. Tutaj też zostali nasi towarzysze, my poszliśmy dalej. Lubię chodzić na pierwszego, przede mną biała pustynia, z rzadka tylko jakaś skała czy kosówka wystaje.

mój biały świat

Dookoła żadnych śladów ludzkiego bytu. Wszystkie ścieżki, śmieci... wszystko schował śnieg. Nie widać szlaku, więc mam wolną rękę -mogę iść którędy zechce:) Przy każdym kolejnym kroku zastanawiam się jaki on będzie? Czy ten twardy nawiany śnieg utrzyma mnie, czy się załamie i znów będzie mi tylko głowa wystawała? Lubię to:) Poszedłem więc pierwszy.Najpierw kilkuset metrowy trawers, debatujemy z Maciejem czy powinniśmy się znajdować na zboczu o takim nachyleniu przy tej ilości śniegu. Pytanie to powracało za każdym razem gdy słyszeliśmy takie dziwny dźwięk- jakby tąpnięcie, przystawaliśmy wtedy i patrzyliśmy na siebie upewniając
się czy aby nie zjeżdżamy w dół? Nachylenie stoku rosło i musieliśmy uderzyć bezpośrednio w górę by nie podciąć jakiejś lawiny. Nachylenie stoku+ taka ilość śniegu powoduje znaczne zwolnienie marszu. Trzeba się napracować kijkami żeby zrzucić trochę śniegu pod nogi i wtedy dopiero spróbować dać krok do przodu- co często kończy się poślizgiem nogi i lądowaniu w poprzednim miejscu...Wtedy sypią się słowa, których próżno szukać w słownikach. czasami toruję drogę ciałem, ubijam śnieg pochylając się do przodu, później uderzenie kolanem i stopień gotowy:)
Zapada zmierzch. Maciej upiera się by iść przy czołówkach. Ja jestem za tym by rozbić namiot i rano ruszyć dalej. Nie muszę Go długo namawiać.20 min. później leżymy w psiworkach i gotujemy żarełko- pierwszy posiłek, nie licząc chałwy w schronisku). Ranek prawie bezchmurny i mroźny. to lubię najbardziej

Widoki przepiękne. Zwijamy biwak i w drogę-znów bez śniadania:( Do grani mamy jakieś 70m. Po 40 minutach jesteśmy na górze. Całe Tatry mamy jak na dłoni, od Czerwonych Wierchów poprzez Orlą po Wysokie!!!
A wszędzie biało:) w drodze na przełęcz

Granią do przełęczy i na dół żlebem, którym kilka dni temu zeszła lawina- ale to jak z wielu żlebów o dużym nachyleniu. przez jezioro do schroniska

Po drodze zdjęcia i plany obiadowe, a właściwie śniadaniowe. Wykupujemy nocleg, rozwieszamy śpiwory namiot i do jadalni:) tubka plussssszza powinna się znajdować na podstawowym wyposażeniu apteczki:)

Po jedzeniu czas na 'małeconieco' -głogówka z maciejowej piwnicy potrafi rozgrzać i pobudzić żołądek po kilkudniowym letargu:) Wieczorem schodzi się większe towarzystwo. Trunki i górskie opowieści doprowadziły nas do późnej nocy. Nazajutrz pogoda pokazała swe kolejne oblicze: bardzo silny wiatr, który zwalał z nóg i wzbijał tumany śniegu. Maciej oznajmił że schodzi, więc ja z nim. Szkoda było opuszczać to miejsce, myślałem o tym by zostać ale w takich warunkach sam niewiele bym zwojował...
Powrót, zejście na Palenice, busem do Zakopca, Szwagropolem do Krakowa, pociągiem do Wrocławia. Już w drodze powrotnej planowałem kolejny wyjazd, bo niedosyt wielki pozostał, tylko że teraz to będą skitury, lecz jeszcze nie wiem gdzie. Jakiś Beskid albo Ziemia Kłodzka??? Choć w Tatry jeszcze zajrzę tej zimy! Bo następna nie wiem kiedy przyjdzie.

więcej zdjęć

1 komentarz:

anita pisze...

mareszcie!!!!